poniedziałek, 15 grudnia 2014

Mama też może



— Mój pierwszy półmaraton był… tragedią. Do mety doszłam płacząc z bólu. Ale skończyłam go. Zbyt wiele ludzi we mnie wierzyło, żebym tak po prostu się poddała — mówi Paulina Lipka, olsztyńska biegaczka i autorka bloga „Mama w biegu”. I choć trenować zaczęła niedawno, to jej życie szybko stało się zupełnie zabiegane. I to nie tylko z powodu pasji. 



— Kiedy zaczęłaś biegać?
Paulina Lipka: — Półtora roku temu, w kwietniu. Zaczęłam biegać od razu, jak tylko stopniały śniegi. Stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Siedząca praca dała mi się we znaki. Bo choć nigdy nie miałam jakiejś super kondycji, to już miałam problem z wejściem na schodach po schodach na drugie piętro…

— Dlaczego wybrałaś akurat bieganie?
Paulina: — Wcześniej już parę razy zaczynałam trenować różne sporty. I zwykle szybko kończyłam. Zazwyczaj po tygodniu, dwóch. Myślałam, że tym razem będzie podobnie. Nawet nie kupiłam sobie specjalnych butów, tylko biegałam w zwykłych tenisówkach. Ale minął jeden tydzień, drugi… Po trzecim kupiłam już nowe buty. Dobrze je pamiętam i wciąż je mam! To śliczne niebieskie Nike’i (śmiech). Przeczytałam gdzieś, że trzeba dziewięciu tygodni, żeby trening wszedł w nawyk. Postanowiłam, że wytrzymam dokładnie przez te dziewięć tygodni. Teraz jestem po czterech półmaratonach i już planuję kolejne.

— Jak wyglądał twój pierwszy półmaraton?
Paulina: — To była tragedia! Wzięłam w nim udział po pół roku biegania. To było wariactwo z mojej strony, zbyt szybkie podejście do tematu. Tak już mam- jak mam szansę się sprawdzić, od razu to robię. I przez pierwszą połowę biegu było dobrze, utrzymywałam wcześniej zaplanowane tempo. Ale w połowie dała znać o sobie kontuzja. Dość podstępna, bo okrutnie bolało mnie kolano, a – jak się później dowiedziałam – to był syndrom pasma biodrowo- piszczelowego. Po skończeniu trasy fizjoterapeutka z OSW tylko mnie dotknęła i od razu wiedziała, co mi dolega. Ale fakt faktem, bieg ukończyłam… idąc. Zeszłam z trasy do karetki, a tam spryskano mi kolano jakimś sprayem, który pomógł, ale nie dałam rady utrzymać już wcześniejszego tempa. Ostatnie 10 kilometrów przeszłam, płacząc z bólu. Było mi tak głupio! Tyle ludzi we mnie wierzyło, a poza tym myślałam sobie: ja nie dam rady? I dałam. Tylko że kiedy oglądam zdjęcia z tego półmaratonu, to nie wyglądam zbyt szczęśliwe.

Ale kontuzja nie zatrzymała cię na długo. Szybko wróciłaś do biegania.
Paulina: — Nie oznacza to, że kontuzja tak po prostu przeszła. Może wrócić w każdej chwili. Podstawą jest dobre rozciągnięcie przed i po treningu, to znacznie zmniejsza ryzyko. Po tym półmaratonie nie biegałam przez półtora miesiąca. Musiałam odpocząć.

— Marzysz o wystartowaniu w konkretnym maratonie?
Paulina: — Tak, w dwóch. W Bostonie i w Nowym Yorku.

— To twoje najbliższe biegowe plany?
Paulina: — Nie, te są nieco bliżej (śmiech). 29 marca startuję w półmaratonie w Warszawie, później biorę udział w Orlen Warsaw Maraton. Choć tam przebiegnę tylko 10 kilometrów. Podczas najbliższej jesieni na pewno wystąpię już w jakimś maratonie, tylko jeszcze nie wiem, gdzie.

— Widzę, że Warszawa to dla ciebie tylko miejsce pracy, ale także dobra lokalizacja na biegowe plany.
Paulina: — Lubię Warszawę. Olsztyn też, ale to właśnie w Warszawie mogę poczuć się anonimowa. Poza tym podoba mi się aktywność stolicy. Tam ludzie wstają wcześniej, wszyscy gdzieś pędzą. Olsztyn później się budzi.

— No właśnie, Warszawa… twoje zabieganie wynika nie tylko z pasji, ale także z kursowania pomiędzy miejscem pracy a domem w Olsztynie. Ciężko jest tak ciągle się przemieszczać?
Paulina: — Nie, bo jeżdżę autobusem i mogę spać przez całą drogę (śmiech). Dwa lata temu zrobiłam prawo jazdy, ale wolę nie powodować zagrożenia na drodze… Żartuję. A kiedy wracam wieczorem, to w autobusie mam czas dla siebie. Mogę poczytać ulubione książki, posłuchać muzyki. Mi to odpowiada. Poza tym i tak jestem zabiegana na co dzień. Praca niby w domu, ale czasem, kiedy mam dyżur, przez 24 godziny na dobę nie mogę odejść od komputera.

— To zabieganie czy chęć promowania siebie jako biegacza skłoniło cię do założenia strony „Mama w biegu”?
Paulina: — Na pewno nie chęć promowania. Blogi pisałam od czasów liceum, później także jako młoda mama – bardzo młoda, bo zaszłam w ciążę w wieku 19 lat- też starałam się pisać. I to było bardziej dla siebie, nie dla innych. Teraz jest podobnie. Pisząc zwracam się niby do czytelników, ale mam wrażenie, że bardziej do siebie za parę lat lub do syna, który będzie to czytał. Jeśli coś promuję, to zdrowy tryb życia. I to, że nawet mama może taki prowadzić, a przy okazji fajnie spędzać czas z dzieckiem.

— Uprawiacie biegi rodzinne?
Paulina: — Syn biega od zawodów do zawodów, bo nie lubi treningów. Z mężem raczej trenujemy oddzielnie, bo przecież ktoś musi się w tym czasie zająć dzieckiem. Rzadko razem biegamy, ale zdarza się, że występujemy razem na zawodach. Rodzinnie bierzemy udział w „Biegu na sześć łap”, bo syn wtedy nie czuje, że to jest trening, tylko atrakcja.

— Jesteś szczególnie dumna z któregoś półmaratonu?
Paulina: — Najbardziej jestem dumna z tego, że dalej biegam. Nie z konkretnych biegów, tylko z tego, że potrafię się przełamać i iść na trening, nawet jak mi się nie chce. Biegam rano, więc kiedy wstaję, teraz jest ciemno i zimno. Marzę o tym, żeby zostać w łóżku. Motywuję się pytaniem, czy kiedykolwiek żałowałam, że poszłam na trening? Nigdy. Ale żałowałam, że nie poszłam. I wychodzę. A kiedy już biegnę, zimno i ciemno nie mają znaczenia.

— Jak wygląda twój sezon treningowy?
Paulina: — Mój sezon treningowy nie zależy ani od pory roku czy pogody, tylko od formy i moich możliwości na dany dzień. Od czerwca, kiedy poznałam mojego trenera Pawła Pszczółkowskiego, jest to bardziej zorganizowane. Czuję, że mam profesjonalną opiekę trenerską. Wszystkie treningi są dokładnie rozpisane.

— A dieta?
Paulina: — Jak się czyta o diecie biegaczy, to można dojść do wniosku, że żyją tylko na bananach i owsiance. To częściowo prawda. Owsiankę jadłam prawie codziennie, bo ma dużo węglowodanów. Teraz przerzuciłam się na kaszę jaglaną. Odkryłam tyle jej sposobów przygotowania, że za każdym razem smakuje inaczej.


— Masz kogoś, kto jest twoim sportowym autorytetem?
Paulina: — Podziwiam biegaczkę Paulę Radcliffe. Do niej należy wciąż niepobity rekord w maratonie 2:15:25 z 2003 r. Ale najbardziej podziwiam ją za to, że tyle sportowych sukcesów odniosła już jako mama. Kiedy zaszła w ciążę, wszyscy prorokowali jej koniec kariery, postawili na nią kreskę. A ona się nie poddała. Pokazała, że mama też może. 

— A czy ty mogłabyś być dla kogoś takim autorytetem?
Paulina: — Myślę, że jeśli mogłabym być dla kogoś autorytetem, to dla swojego syna. To słodkie, kiedy chwali się kolegom, że jego mama przebiegła półmaraton. A poza tym… nie potrzebuję tłumów. Ale miło mi, kiedy słyszę, że ktoś zaczyna biegać, bo się mną zainspirował.

Bloga "Mama w biegu" możecie znaleźć TU

1 komentarz: