— Mój pierwszy półmaraton był… tragedią. Do mety doszłam
płacząc z bólu. Ale skończyłam go. Zbyt wiele ludzi we mnie wierzyło, żebym tak
po prostu się poddała — mówi Paulina Lipka, olsztyńska biegaczka i autorka
bloga „Mama w biegu”. I choć trenować zaczęła niedawno, to jej życie szybko stało się zupełnie zabiegane. I to nie tylko z powodu pasji.
Paulina Lipka: — Półtora roku temu, w kwietniu. Zaczęłam
biegać od razu, jak tylko stopniały śniegi. Stwierdziłam, że muszę coś ze sobą
zrobić. Siedząca praca dała mi się we znaki. Bo choć nigdy nie miałam jakiejś
super kondycji, to już miałam problem z wejściem na schodach po schodach na
drugie piętro…
— Dlaczego wybrałaś
akurat bieganie?
Paulina: — Wcześniej już parę razy zaczynałam trenować różne
sporty. I zwykle szybko kończyłam. Zazwyczaj po tygodniu, dwóch. Myślałam, że
tym razem będzie podobnie. Nawet nie kupiłam sobie specjalnych butów, tylko
biegałam w zwykłych tenisówkach. Ale minął jeden tydzień, drugi… Po trzecim
kupiłam już nowe buty. Dobrze je pamiętam i wciąż je mam! To śliczne niebieskie
Nike’i (śmiech). Przeczytałam gdzieś, że trzeba dziewięciu tygodni, żeby
trening wszedł w nawyk. Postanowiłam, że wytrzymam dokładnie przez te dziewięć
tygodni. Teraz jestem po czterech półmaratonach i już planuję kolejne.
— Jak wyglądał twój
pierwszy półmaraton?
Paulina: — To była tragedia! Wzięłam w nim udział po pół
roku biegania. To było wariactwo z mojej strony, zbyt szybkie podejście do
tematu. Tak już mam- jak mam szansę się sprawdzić, od razu to robię. I przez
pierwszą połowę biegu było dobrze, utrzymywałam wcześniej zaplanowane tempo.
Ale w połowie dała znać o sobie kontuzja. Dość podstępna, bo okrutnie bolało
mnie kolano, a – jak się później dowiedziałam – to był syndrom pasma biodrowo-
piszczelowego. Po skończeniu trasy fizjoterapeutka z OSW tylko mnie dotknęła i
od razu wiedziała, co mi dolega. Ale fakt faktem, bieg ukończyłam… idąc.
Zeszłam z trasy do karetki, a tam spryskano mi kolano jakimś sprayem, który
pomógł, ale nie dałam rady utrzymać już wcześniejszego tempa. Ostatnie 10 kilometrów
przeszłam, płacząc z bólu. Było mi tak głupio! Tyle ludzi we mnie wierzyło, a
poza tym myślałam sobie: ja nie dam rady? I dałam. Tylko że kiedy oglądam
zdjęcia z tego półmaratonu, to nie wyglądam zbyt szczęśliwe.
— Ale kontuzja nie
zatrzymała cię na długo. Szybko wróciłaś do biegania.
Paulina: — Nie oznacza to, że kontuzja tak po prostu
przeszła. Może wrócić w każdej chwili. Podstawą jest dobre rozciągnięcie przed
i po treningu, to znacznie zmniejsza ryzyko. Po tym półmaratonie nie biegałam
przez półtora miesiąca. Musiałam odpocząć.
— Marzysz o
wystartowaniu w konkretnym maratonie?
Paulina: — Tak, w dwóch. W Bostonie i w Nowym Yorku.
— To twoje najbliższe
biegowe plany?
Paulina: — Nie, te są nieco bliżej (śmiech). 29 marca
startuję w półmaratonie w Warszawie, później biorę udział w Orlen Warsaw
Maraton. Choć tam przebiegnę tylko 10 kilometrów.
Podczas najbliższej jesieni na pewno wystąpię już w jakimś maratonie, tylko
jeszcze nie wiem, gdzie.
— Widzę, że Warszawa
to dla ciebie tylko miejsce pracy, ale także dobra lokalizacja na biegowe
plany.
Paulina: — Lubię Warszawę. Olsztyn też, ale to właśnie w
Warszawie mogę poczuć się anonimowa. Poza tym podoba mi się aktywność stolicy.
Tam ludzie wstają wcześniej, wszyscy gdzieś pędzą. Olsztyn później się budzi.
— No właśnie,
Warszawa… twoje zabieganie wynika nie tylko z pasji, ale także z kursowania
pomiędzy miejscem pracy a domem w Olsztynie. Ciężko jest tak ciągle się
przemieszczać?
Paulina: — Nie, bo jeżdżę autobusem i mogę spać przez całą
drogę (śmiech). Dwa lata temu zrobiłam prawo jazdy, ale wolę nie powodować
zagrożenia na drodze… Żartuję. A kiedy wracam wieczorem, to w autobusie mam
czas dla siebie. Mogę poczytać ulubione książki, posłuchać muzyki. Mi to
odpowiada. Poza tym i tak jestem zabiegana na co dzień. Praca niby w domu, ale
czasem, kiedy mam dyżur, przez 24 godziny na dobę nie mogę odejść od komputera.
— To zabieganie czy
chęć promowania siebie jako biegacza skłoniło cię do założenia strony „Mama w
biegu”?
Paulina: — Na pewno nie chęć promowania. Blogi pisałam od
czasów liceum, później także jako młoda mama – bardzo młoda, bo zaszłam w ciążę
w wieku 19 lat- też starałam się pisać. I to było bardziej dla siebie, nie dla
innych. Teraz jest podobnie. Pisząc zwracam się niby do czytelników, ale mam
wrażenie, że bardziej do siebie za parę lat lub do syna, który będzie to
czytał. Jeśli coś promuję, to zdrowy tryb życia. I to, że nawet mama może taki
prowadzić, a przy okazji fajnie spędzać czas z dzieckiem.
— Uprawiacie biegi
rodzinne?
Paulina: — Syn biega od zawodów do zawodów, bo nie lubi
treningów. Z mężem raczej trenujemy oddzielnie, bo przecież ktoś musi się w tym
czasie zająć dzieckiem. Rzadko razem biegamy, ale zdarza się, że występujemy
razem na zawodach. Rodzinnie bierzemy udział w „Biegu na sześć łap”, bo syn
wtedy nie czuje, że to jest trening, tylko atrakcja.
— Jesteś szczególnie
dumna z któregoś półmaratonu?
Paulina: — Najbardziej jestem dumna z tego, że dalej biegam.
Nie z konkretnych biegów, tylko z tego, że potrafię się przełamać i iść na
trening, nawet jak mi się nie chce. Biegam rano, więc kiedy wstaję, teraz jest
ciemno i zimno. Marzę o tym, żeby zostać w łóżku. Motywuję się pytaniem, czy
kiedykolwiek żałowałam, że poszłam na trening? Nigdy. Ale żałowałam, że nie
poszłam. I wychodzę. A kiedy już biegnę, zimno i ciemno nie mają znaczenia.
— Jak wygląda twój
sezon treningowy?
Paulina: — Mój sezon treningowy nie zależy ani od pory roku
czy pogody, tylko od formy i moich możliwości na dany dzień. Od czerwca, kiedy
poznałam mojego trenera Pawła Pszczółkowskiego, jest to bardziej zorganizowane.
Czuję, że mam profesjonalną opiekę trenerską. Wszystkie treningi są dokładnie
rozpisane.
— A dieta?
Paulina: — Jak się czyta o diecie biegaczy, to można dojść
do wniosku, że żyją tylko na bananach i owsiance. To częściowo prawda. Owsiankę
jadłam prawie codziennie, bo ma dużo węglowodanów. Teraz przerzuciłam się na
kaszę jaglaną. Odkryłam tyle jej sposobów przygotowania, że za każdym razem
smakuje inaczej.
— Masz kogoś, kto
jest twoim sportowym autorytetem?
Paulina: — Podziwiam biegaczkę Paulę Radcliffe. Do niej
należy wciąż niepobity rekord w maratonie 2:15:25 z 2003 r. Ale najbardziej
podziwiam ją za to, że tyle sportowych sukcesów odniosła już jako mama. Kiedy
zaszła w ciążę, wszyscy prorokowali jej koniec kariery, postawili na nią
kreskę. A ona się nie poddała. Pokazała, że mama też może.
— A czy ty mogłabyś
być dla kogoś takim autorytetem?
Paulina: — Myślę, że jeśli mogłabym być dla kogoś
autorytetem, to dla swojego syna. To słodkie, kiedy chwali się kolegom, że jego
mama przebiegła półmaraton. A poza tym… nie potrzebuję tłumów. Ale miło mi,
kiedy słyszę, że ktoś zaczyna biegać, bo się mną zainspirował.
Bloga "Mama w biegu" możecie znaleźć TU.
Bloga "Mama w biegu" możecie znaleźć TU.
Ciekawy, motywujący wywiad. :)
OdpowiedzUsuń