środa, 3 grudnia 2014

W Brakonieckim byłam zakochana



  — Nigdy nie dbałam o to, żeby ktoś mnie publikował. Rozgłos nie miał dla mnie znaczenia. A teraz mam potrzebę, chcę być czytana — mówi Aleksandra Tchórzewska, olsztyńska poetka, która wystąpiła w listopadowym i ostatnim numerze Olsztyńskiego Literackiego Miesięcznika Mówionego. I choć ten został zamknięty, to Aleksandra nie zamierza rezygnować ze swoich działań. Jakie są jej najbliższe plany? Dla kogo pisała wiersze jako nastolatka? I wreszcie, jak brzmi jej wiersz napisany dla Kazimierza Brakonieckiego? 

Fot. Artist Nika

— Czytając twoje wiersze, odniosłam wrażenie, że pokazujesz w nich swoje dwie strony: łagodną i wrażliwą i tę mroczniejszą, porywczą. Chodzi o te fragmenty, w których rządzą noże i ostre narzędzia. Czy rzeczywiście jest tak, że spierają się w tobie dwie natury?
— Rzeczywiście lubię noże i ostre narzędzia, co widać w moich wierszach (śmiech). Tak, mam w sobie dwie natury, a jedna z nich nie zawsze może być pokazywana. Te ostre narzędzia obrazują moją wewnętrzną walkę z emocjami. Bo spierają się we mnie różne emocje… Z zawodu jestem nauczycielką i choć już nie pracuję w zawodzie, to musiałam nauczyć się grać miłą panią Olę, stwarzać pewne pozory. Nie zawsze mogę pokazać się taka jaka jestem naprawdę, chociażby z racji zawodu, ale nie tylko. Blokują mnie, tak jak każdego, konwenanse, więc pewne zachowania po prostu nie uchodzą. Poezja pozwala mi znaleźć ujście dla emocji, które są na co dzień ukrywane. I nie oznacza to wcale, że ja jestem jakaś fałszywa: pewnych rzeczy po prostu robić nie wypada.

— Wiem, że z pisaniem jesteś związana praktycznie od zawsze: szkoła, praca, studia...
— Zgadza się! Na nasze spotkanie przyniosłam nawet wiersz z 2002 roku, który napisałam specjalnie dla pana Kazimierza Brakonieckiego. Byłam w nim wtedy zakochana (śmiech).
 W samym pisaniu miałam różne okresy twórcze. Motyw ostrych noży, narzędzi i wyprutych flaków pojawił się dopiero na studiach. Z tych wierszy przebija pesymizm. Próbowałam w wierszach dać upust swoim emocjom przez ciekawe konstrukcje słowne.
Obecnie jestem ogromnie zafascynowana współczesną  poetką Izą Smolarek, znaną w Internecie jako kremzkury. Uwielbiam w jej utworach synestezje. A w swoich wierszach próbuję opisywać zjawiska tak, jakby były postrzegane różnymi zmysłami: dotykiem, wzrokiem. Choć zdecydowanie jestem dotykowcem.

Wiersz Aleksandry napisany dla Kazimierza Brakonieckiego, 2002r.
— Co najbardziej lubisz w wierszach?
— Lubię zabawy słowne. Staram się unikać banału, choć czasem się nie da. Ale ogromnie się cieszę, kiedy mi się to udaje.

— Kiedy dokładnie zaczęłaś je pisać? Pamiętasz ten moment?
— Miałam 12 lat i pan na lekcji języka polskiego kazał nam napisać coś o marzeniach. Nie pamiętam, co to było dokładnie, ale omawialiśmy wtedy jakieś opowiadanie… Zgłosiłam się i zapytałam, czy mogę napisać refleksję w formie wiersza. Cała klasa wybuchła śmiechem.

— Ale przyszedł moment, że musieli przestać się śmiać. Swój debiut literacki miałaś na łamach „Kalendarza Dziewczyny”.
— Pamiętam nawet ten wiersz, który został tam umieszczony. To były czasy, kiedy każda dziewczyna musiała mieć „Kalendarz”. To było bardzo modne i dobrze postrzegane wśród dziewczyn… Ogłoszono konkurs ogólnopolski, były tylko trzy nagrody. I ja wygrałam tę trzecią, a mój wiersz został opublikowany. Do dziś nie wiem, jak mogli to wziąć, bo ten wiersz jest beznadziejny (śmiech). Wysyłając go, na nic specjalnego nie liczyłam ani nie czekałam. Ale kiedy go opublikowali, to wyrosły mi takie skrzydła, że się w drzwiach nie mieściłam! Wszystkie koleżanki widziały moje nazwisko w modnym Kalendarzu. Warto jeszcze wspomnieć, że w 2010 roku publikowałam w Polskim Kulturalnym Podziemiu (wiersze Aleksandry w PKPzin znajdziesz TU, red.). Teraz czekam na kolejną publikację.

— Zastanawiam się, czy twój występ w ostatnim Olsztyńskim Literackim Miesięczniku Mówionym też był dla ciebie taką radością.
— Cieszę się, że mogłam wystąpić w Miesięczniku. I jednocześnie mi żal, bo ja dopiero się rozkręcam, zaczynam działać, a Miesięcznik zostaje zamknięty. To wspaniałe, że mogłam zająć miejsce obok takich mistrzów jak Tamara Bołdak- Janowska. Świetne było to, że w Miesięczniku nikt się nie wychylał i nie odcinał: ja jestem wielkim artystą, mam publikacje, a ty jesteś tylko amatorem. Tam czegoś takiego nie było. Poza tym chyba tylko artysta może zrozumieć drugiego artystę. Miesięcznik Mówiony to fantastyczni ludzie z duszą. Wszyscy tam byli sobie równi.

— Dlaczego wiersze, a nie proza?
— Zaczynałam od prozy. Miałam 7 lat i pisałam listy z koleżanką z klatki obok. Nasi rodzice się z nas śmiali: „mieszkacie klatkę obok i piszecie do siebie listy”. A my obie byłyśmy bardzo skryte i pisanie listów przychodziło nam łatwiej niż szczera rozmowa w cztery oczy. Napisałyśmy tych listów tysiące. Pisałam też opowiadania, krótkie teksty. Miałam tego pełne segregatory, takie z karteczkami, które były wtedy w modzie. Uwielbiałam pisać i nawet wysłałam swoje jedno opowiadanie do pani Bernadetty Darskiej do „Portretu”. Dostałam odpowiedź: „Informujemy, że pani tekst nie zakwalifikował się do naszego pisma”. I wtedy obraziłam się na śmierć! Może dlatego przeszłam na wiersze (śmiech). W wieku 14 lat wysłałam też opowiadanie do „Gazety Olszyńskiej”. Ponieważ byłam niepełnoletnia, nie mogłam dostać nagrody. Skłamałam, że mam 18 lat, więc za opublikowane opowiadanie dostałam 50 zł (śmiech).
Rozmowa z Aleksandrą przebiegła w świąteczno- poetyckich klimatach

— Jaka jest różnica między tobą teraz a kiedyś?
— Teraz chce mi się chcieć. Nigdy nie dbałam o to, żeby ktoś mnie publikował, po prostu pisałam. Rozgłos nie miał dla mnie znaczenia. A teraz mam potrzebę, chcę być czytana. Napisałam nawet e-mail do poety Karola Graczyka, wysyłając mu dwa wiersze. A on odpisał mi, że „zdecydowanie widzi tu potencjał” i że po tych dwóch tekstach wie, że bardzo dużo piszę. I teraz chcę się angażować w mnóstwo rzeczy, ale cierpię na chorobę nazywaną permanentnym brakiem czasu. A to za sprawą mojej córki Michaliny, która śpi tylko raz w ciągu dnia i to podczas spaceru.

— „Porzuciła ukochaną pracę na rzecz nowego życia. Nowe życie ma obecnie 17 miesięcy i nosi imię Michalina. Córka jest dla niej całym światem”. To opis, który zobaczyłam obok twojego zdjęcia na stronie Miesięcznika.
— Powiem ci ciekawostkę.  Moja córka urodziła się dokładnie tego samego dnia, co olsztyńska poetka Michalina Janyszek, 13 czerwca, z tym że oczywiście z 28-letnią różnicą. Michalina Janyszek  zawsze mnie fascynowała, przyjaźniłyśmy się przez całe studia. Jej osoba nie miała jednak wpływu na wybór imienia dla córki.
Potem okazało się, że moja córka urodziła się dokładnie tego samego dnia i o podobnej godzinie, jak Michalina Janyszek. Nie wątpię, że mała Michalina też będzie wielką poetką.

— Wracając do pisania, jakie są twoje najbliższe plany?
— Zacząć wysyłać teksty do różnych miejsc i prowadzić bloga, którego założyłam niedawno. Nawet mój partner powiedział mi ostatnio: „Nawet Karol Graczyk ci napisał, że będą z ciebie ludzie, a ty nic z tym nie robisz”. Więc zacznę działać! Choć będę musiała się odblokować, bo po prostu boję się krytyki i jej unikam, mimo że wiem, że jest konieczna. Ostatnio wysłałam jeden wiersz do pani Hanny Brakonieckiej i bardzo podbudowała mnie jej odpowiedź. Napisała mi, że zaraz się rozpłacze, tak ten tekst ją wzruszył. Więc jeśli są osoby, które będą mnie chciały czytać… To biorę się do działania!

Wiersze Aleksandry Tchórzewskiej możecie przeczytać TUTAJ.

1 komentarz:

  1. Na lęk przed krytyką najlepsze jest Toastmasters - przychodzi się nie znosząc krytyki, a potem stopniowo od tej zołzy uzależnia. ;)

    OdpowiedzUsuń