Vanessa Kurmin, fot. archiwum prywatne |
Nie noszę glanów, dredów,
nie mam nie wiadomo jak kolorowych włosów i nie nakładam na siebie wszystkiego,
co popadnie. A ludzie właśnie tak postrzegają artystów (…). Ja nie muszę być
artystką z wyglądu, ale przede wszystkim z tego, co robię — mówi Vanessa
Kurmin, olsztyńska artystka. I opowiada, co inspiruje ją do tworzenia oraz wyjaśnia,
dlaczego chce spalić własne rzeźby…
— Malarstwo, rzeźba,
balet, aktorstwo… Żaden artystyczny kierunek nie jest ci obcy?
—Można tak to ująć (śmiech). Po prostu
najlepiej wyraża mi się emocje przez różne dziedziny sztuki. Nie zamykam się
tylko w jednym kierunku. Malowałam już od małego, później, mieszkając jeszcze
we Włoszech, zaczęłam tańczyć w szkole baletowej. Po powrocie do Polski też
próbowałam tańczyć, ale nie mogłam się jakoś z tym tutaj odnaleźć. Aktorstwo
akurat mam po mamie, choć w tym realizuję się najmniej. Ostatnio oddałam się
przede wszystkim sztuce – malarstwu i rzeźbiarstwu, ale do tańca ciągle mnie
ciągnie. Kto wie, może do niego jeszcze wrócę?
Z wystawy "Zapomnieni" |
— Balet to wyjątkowo trudny taniec. Laicy
kojarzą go głównie z rolą Natalie Portman w „Czarnym Łabędziu” i zakrwawionymi
stopami. Masz takie doświadczenia z baletem?
— Nie, nie miałam aż takich problemów. To
wszystko zależy od tego, ile się trenuje, ja jako dziecko – miałam wtedy 9 lat
– nie zaczynałam tańczyć na pointach (rodzaj twardych baletek – red.). Zaczęłam
tańczyć w nich dopiero po trzech latach treningu. To nie jest takie proste, że
po prostu założymy baletki i już możemy tańczyć na palcach. Konieczne jest
odpowiednie przygotowanie. Ja zresztą nie tańczyłam na nich aż tyle, żeby mieć
problemy ze stopami.
— Określiłabyś się mianem
typowej artystki?
— Może nie wyglądam na
artystkę, ale się nią czuję. Nie noszę glanów, dredów, nie mam nie wiadomo jak
kolorowych włosów i nie nakładam na siebie wszystkiego, co popadnie. A ludzie
właśnie tak postrzegają artystów, czyli jako mega zakręcone osoby, żyjące w
innym świecie. Ja nie muszę być artystką z wyglądu, ale przede wszystkim z
tego, co robię. I to po tym ludzie powinni mnie oceniać, po mojej artystycznej
pracy. Nie uważam się też za osobę, która żyje w innym świecie, bo jak już mam
coś zrobić, to układam to sobie i wykonuję zadanie.
— Jak wygląda u ciebie to
wykonywanie artystycznych zadań? Wyłączasz komórkę i znikasz dla świata?
— Tak jest najlepiej
(śmiech). Uwielbiam tworzyć nocą, jak nikt nie dzwoni i nikt niczego nie chce.
Bo wiadomo, że w ciągu dnia ktoś przyjdzie, o coś zapyta, to normalne. Ale
wtedy nie mogę się skupić na pracy. Żeby coś stworzyć, potrzebuję samotności i
nieprzerywanego skupienia.
— Co inspiruje cię do
tworzenia twoich prac?
— Trudno mi powiedzieć tak jednoznacznie, co
to jest. Najpierw pojawia się pomysł, który znika do momentu w którym poczuję,
że chcę stworzyć daną rzecz. Dopiero po tym, jak coś powstaje zadaję sama sobie
pytanie, dlaczego stworzyłam akurat to. Widzę tę zależność patrząc zwłaszcza na
to, co zrobiłam w ostatnim okresie. To wszystko, co tworzę, zawsze jest jakąś
częścią mnie, wyraża moje przeżycia.
Z wystawy "Zapomnieni" |
— Trochę mnie to przeraża,
co mówisz, bo twoja ostatnia wystawa pokazuje człowieka w desperacji, bliskiego
śmierci. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku?
— Tak, wszystko jest
dobrze (śmiech). W tych pracach każdy widzi człowieka zdesperowanego, który nie
daje rady i się załamuje. A ja – nie. Każdy ma chwile słabości i problemy, ale
jednak ja widzę to, jak człowiek się podnosi. Widzę dobrą stronę tego
wszystkiego. Złoto, którego użyłam w rzeźbach jest symbolem wartości i
wewnętrznej siły, tym, co zdobywamy, pokonując swoje słabości. To zdecydowanie
nie są prace wskazujące na to, że mam depresję (śmiech). Może nawiązanie do
mojej przeszłości, ale w tym dobrym znaczeniu. — Dlaczego chcesz spalić te
rzeźby (są wykonane z papieru – red.)?
— Wiąże się to m. in. z
tego, że sam pomysł wziął się z mojej fascynacji wulkanem Wezuwiuszem, a rzeźby
mają przypominać odlewy ciał, które znajdują się w Pompejach. Muszę przyznać,
że do tego projektu podeszłam bardzo emocjonalnie. Długo pracowałam nad tymi
rzeźbami i mocno przeżyłam sam akt ich
tworzenia. To może wydawać się drastyczne, że chcę spalić coś,
czemu poświęciłam tyle czasu, zniszczyć to w jednej chwili. Nawiążę tym samym
do wcześniej wspomnianej historii Pompejów, tego, że cała starożytna
cywilizacja została zniszczona w jednej chwili. Ale to nie jedyny powód. Nie
chcę się zatrzymywać na tym, że stworzyłam cykl. Chcę zrobić z tym coś nowego,
nadać rzeźbom nową historię. Dlatego chciałabym je spalić i potraktować to jako
medialny spektakl, nagrywając pojedynczo spalenie każdej z nich. Bo wszystkie
byłyby spalone w zupełnie innych, ważnych dla mnie, miejscach. Taki film z
pewnością zobaczy więcej osób, niż obejrzałoby rzeźby w galerii. Oczywiście
dużo osób mówi mi, żebym tego nie robiła. Ostrzegają, że mogę to później mocno
przeżyć, albo, że lepiej jest je sprzedać. Ale już nastawiłam się na takie
rozwiązanie.
— Właśnie opisałaś
symbolikę swoich rzeźb. A czy zdarza się, że ktoś prosi cię o wyjaśnienie, co
inny autor miał na myśli?
Z wystawy "Zapomnieni" |
— Raczej nie. Sama miałam
taki moment, że malowałam serie portretów czy pejzaży tylko dlatego, że mi się
tak podobało i ciężko byłoby mi wtedy wyjaśniać, co jako autorka miałam na
myśli. Teraz patrzę na akt tworzenia zupełnie inaczej – tworzenie czegoś bez
głębszego sensu i celu jest dla mnie stratą czasu. A niektórzy naprawdę nie potrafią
wytłumaczyć, dlaczego właściwie coś namalowali.
— Jak teraz odnajdujesz się jako artystka w
Olsztynie? Myślisz, że to dobra przestrzeń do tworzenia dla ciebie?
— Jest to przestrzeń, w
której dobrze się czuję i coś mnie tutaj trzyma – mieszkałam we Włoszech, ale
jednak zawsze wracam do Olsztyna. Nie chciałabym być kolejną osobą, która
wyjdzie do większego miasta, bo tak będzie łatwiej, albo bo „to stolica”. Jeśli
ktoś ma potencjał, to może stworzyć coś i w małym mieście, choćby małymi
kroczkami. Jak będę miała coś osiągnąć, to na pewno uda mi się to zrobić tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz